
„Pamiętniki wampirów” podzielone są na kilka ksiąg. Pierwsza z nich zawiera trzy części „Przebudzenie”, „Walka”, „Szał”. Akcja powieści rozgrywa się w Fell’s Church. Małym mieście o mrocznej historii. Od stu pięćdziesięciu lat działa tutaj tajna organizacja, która walczy z wampirami. Należą do niej najbardziej znamienici mieszkańcy, a członkostwo przekazywane jest z pokolenia na pokolenie.
Stefano Salvatore powraca do Fell’s Church z powodu Eleny Gillbert. Nastolatki wyglądającej identycznie jak Katherine, wielka miłość Stefano, ale i jego brata Damona. Elena jest królową szkoły. Piękna i popularna, nie otrząsnęła się jeszcze z tragicznej śmierci rodziców. Nie wie, że los ześle jej miłość, której się nie spodziewała, ale będzie to uczucie niebezpieczne i wymagające poświęcenia.
Jednym słowem jest to kolejny romans o wampirach, który mimo, że napisany na długo przed „Zmierzchem” popularność zyskał dopiero na fali sukcesu Stephanie Meyer. I teraz napiszę coś, za co pewnie zostanę wyklęta, ale… Najpierw obejrzałam serial „Pamiętniki wampirów”, a dopiero później przeczytałam książkę. Rzadko mi się to zdarza, ale w tym wypadku było to dobre posunięcie. Uważam, że serial jest lepszy od książki. Zmiany, które wprowadzili scenarzyści wyszły tylko na dobre i gdyby trzymali się ściśle fabuły książkowej, otrzymalibyśmy kolejny serial w stylu „Beverly Hills 90210” czy „Jeziora marzeń” tylkoz udziałem wampirów. Bohaterowie książki są zbyt płytcy, cukierkowaci i płascy. Elena robi wrażenie głupiutkiej rozpuszczonej nastolatki otoczonej wianuszkiem przyjaciół, czystej i nieskalanej jak łza. Stefano porządny aż do przesady, dżentelmen w każdym calu, z mroczną tajemnicą, która sprawia, że jest jeszcze bardziej pociągający. I nawet Damon, postać z założenia mroczna i niebezpieczna, jest jakiś taki nijaki. Niby zły, ale jak się go postawi obok Eleny to wychodzi z tego taka ciepła klucha.
Pierwsze trzy części opowiadające historię miłości Eleny i braci Salvatore nie były może rewelacyjne, ale mogły się podobać. Za to w kolejnych częściach było już tylko gorzej.
Przyznaję przeczytałam w sumie sześć części tej wampirzej sagi, ale było to spowodowane raczej ciekawością i faktem, że lubię taką tematykę. Jednak muszę powiedzieć, że następne tomy są jeszcze gorsze. O ile pierwsze trzy części były w miarę sensownie napisane, chronologicznie, o tyle w kolejnych mam wrażenie, że autorka się pogubiła. I tak np. w tomie „Nightfall” w Polsce podzielonym na dwa odrębne „Powrót o zmierzchu” i „Uwięzieni”, Smith zgubiła się w czasie. „Nightfall” napisany został 18 lat po „Mroku”, ale w świecie bohaterów minęło półtora roku. Akcja poprzednich części rozgrywała się w czasie rzeczywistym, czyli na początku lat dziewięćdziesiątych. A tu nagle w „Nightfall” pojawiają się telefony komórkowe na każdym kroku, nie mówiąc o najnowszych modelach laptopów, gps-ów i innych gadżetach, o których dwadzieścia lat temu albo nikt nie słyszał, albo dopiero co zaistniały i nie były jeszcze tak powszechnie dostępne. Poza tym, mam wrażenie, że autorce skończyły się pomysły i na siłę zaczęła tworzyć nowe postacie i istoty nadprzyrodzone, które zagrażają bohaterom książki.