
Na początek drobne wyjaśnienie. Martin Molin, główny bohater książki, znany jest fanom Läckberg z sagi o Fjällbace. Martin jest policjantem w Tanumshede, razem z Patrickiem Hedströmem. Ale jest to jedyne nawiązanie jakie autorka zastosowała. Pozostali bohaterowie to całkowicie nowe postacie. Nie oznacza to jednak, że mniej ciekawe.
Camilla Läckberg wzięła przykład z Agathy Christie i wykorzystała najstarszy sposób świata na stworzenie intrygującej zagadki kryminalnej. Mianowicie zebrała kilka osób, z których każda ma coś do ukrycia, dołożyła jednego detektywa i zamknęła ich wszystkich w domu na wyspie, odciętej od świata przez śnieżycę. Wiadomo, że morderca znajduje się pośród nich, ale tak samo ciężko go wytropić, jak wyeliminować niewinnych członków rodziny. Plejada ciekawych charakterów, pazernych na pieniądze, mających pretensje do siebie nawzajem i do całego świata o własne niepowodzenia. Widzących w głowie rodu człowieka bogatego, który bez powodu skąpi im na wszystkim. Każdy z nich miał pretekst i sposobność do popełnienia morderstwa.
„Zamieć śnieżna i woń migdałów” to ciekawie skonstruowana historia, z intrygującą, choć może nie najwyższych lotów zagadką. Jednak muszę przyznać autorka wymyśliła zaskakujące zakończenie, które wzbudziło moje uznanie. Bohaterowie, wredna rodzinka to cała menażeria pokręconych charakterów, sfrustrowanych a jednocześnie uważających się za ósmy cud świata ludzi. Zachęcam do przeczytania. Lekki kryminał na wieczór z gorącą czekoladą w ręce.