
Kim jest Rebecca Cooper? Szesnastolatką, która właśnie zakończyła szkolenie w Gwardii Starościńskiej zwanej Psami i rozpoczyna staż jako Szczenię w mieście Corus, w najbiedniejszej i zarazem najgorszej jego dzielnicy Niższym Mieście, z którego sama pochodzi. Zna więc każdą uliczkę, dom, handlarzy i ulicznych sprzedawców. Los sprawił, że trafiła do Domu Starosty, który zaopiekował się rodziną dziewczyny, a jej pomógł kształcić się na Psa. Rebecca rozpoczyna swoje szkolenie pod opieką dwóch najlepszych gwardzistów Tunstalla i Goodwin, nieraz dadzą jej w kość, ale też będą ufać jej instynktom, bo tych Cooper zdecydowanie nie brakuje, a że w mieście popełniane są zbrodnie jedna za drugą, Becca będzie miała ręce pełne roboty.
Autorce udało się ciekawie wykreować nie tylko główną bohaterkę, ale też towarzyszące jej grono. Duet Tunstall i Goodwin jest rewelacyjny. Trochę na zasadzie głodny glina i wredny glina, ale niezaprzeczalnie są najlepszą parą Psów w Corus i dla Rebecki jest to ogromny zaszczyt mieć ich za opiekunów. Podobały mi się również postacie Rosta, Kory i Aniki stojących po przeciwnej stronie prawa, robiących ‘karierę” na Dworze miejscowego Łotra, króla złodziei. Mimo swoich profesji budzą sympatię czytelnika, a ich przyjaźń z Becką, choć trochę nietypowa, jest szczera i prawdziwa.
Bardzo podobało mi się to, że w powieści nie ma wątku miłosnego. Gdzieś tam w tle przewijają się jakieś romanse innych bohaterów, ale Cooper nie wikła się w miłosne gierki, ona ma zadanie do wykonania. Jest młoda, zdeterminowana i nieśmiała. Takie dziwne połączenie cech stworzyło postać, o której nie da się zapomnieć.
Ponadto doskonałym pomysłem autorki?, wydawcy? było wprowadzenie na końcu książki spisu postaci, słowniczka, mapy miasta Corus oraz przedstawienie historii i struktury Gwardii Starościńskiej, co ułatwia czytanie i poruszanie się po ulicach wraz z Becką.
Nie podobała mi się jedna rzecz, o której tutaj wspomnę, lecz nie ma ona wpływu na moją ocenę całej książki. Mianowicie wprowadzenie do historii Becki, w postaci przeniesienia się do przyszłości, a także wspomnień jej matki i opiekuna. Na pewno taki prolog był potrzebny, ale wolałabym inną jego formę, ta mnie denerwowała zwłaszcza ten fragment z przyszłości. Na szczęście to tylko dziesięć stron. Nie zważając jednak na taki drobiazg, Tamorze Pierce należą się brawa za pomysł i wykonanie „Klątwy opali”. Pomieszała trzy gatunki, fantastykę, kryminał i przygodę tworząc mroczny świat, w którym magia i realizm stoją na równi, a czytelnik z zachwytem przewraca kolejne strony, dlatego jeśli szukacie dobrej lektury, sięgnijcie po „Klątwę opali”, pierwszą księgę trylogii o Rebecce Cooper z cyklu „Kroniki Tortallu”, jestem pewna, że się nie zawiedziecie.