
1. Składanie każdego ubrania w prostokąt, tak aby można je było postawić pionowo w szufladzie. Za każdym razem jak autorka o tym wspominała, moja wyobraźnia podsuwała mi góry pomiętych ubrań. No wybaczcie, lubię prasować, ale nie aż tak. No i jakie to marnotrawstwo czasu.
2. Trzymanie gąbki do mycia naczyń i płynu z dala od zlewu. Na przykład w szafce pod nim. Hmm. Może to się sprawdza… w domach, w których myje się naczynia raz, no dwa razy dziennie. Ale raczej nie w domu, w którym się gotuje, śniadania, obiady, kolacje, już nie mówiąc o rodzinach z dziećmi. Bo chyba by mnie trafiło jakbym za każdym razem musiała wyjmować tę cholerną gąbkę i płyn z szafki. Dodatkowe sekundy. To się nazywa ergonomia pracy.
3. Zdejmowanie etykiet ze środków chemii gospodarczej i zawiązywanie na nich wstążek ‘by wyglądały radośniej’. Ja rozumiem, że każdy ma swojego hopla, ale to już zaczyna mi przypominać nieskazitelne wnętrza z katalogów. Piękne, ale niestety nie tętniące życiem.
Podsumowując kto był zachwycony „Magią sprzątania”, to „Tokimeki” też mu się spodoba, bo jest to rozwinięcie filozofii z pierwszej książki. Komu się nie podobało, to raczej nie będzie zadowolony z kontynuacji. A kto nie zna poprzedniej części, to „Tokimeki” będzie mu ciężko zrozumieć. Ja w każdym razie wolę moje własne metody, krok po kroku osiągnęłam stan posiadania, który mnie cieszy. Trochę mi to zajęło, ale dzięki temu wiem, że da się ogarnąć inaczej niż metodami KonMari, i nie zawsze to co sprawdziło się u innych musi być stuprocentowo skuteczne u każdego.