
„Wszystko czerwone” to jedna z najlepszych książek Joanny Chmielewskiej. I jedna z trzech książek tej autorki, którą znam praktycznie nam pamięć. Ale zacznijmy od początku.
U Alicji panuje najazd rodziny, przyjaciół i znajomych. Mniej lub bardziej mile widzianych. Dodatkowo Alicja organizuje przyjęcie w ogrodzie i liczba gości jest jeszcze większa. I nagle w samym środku tego całego bałaganu zostaje popełnione morderstwo. Zamieszanie robi się jeszcze większe, a tymczasem na dom Alicji spadają kolejni nieoczekiwani gości. Nie odstrasza ich nawet niebezpieczeństwo czyhające w spokojnym jak dotąd Allerød. Zagadkę morderstwa i zastawionych przez mordercę pułapek próbują rozwikłać nie tylko mieszkańcy domu Alicji, ale przede wszystkim miejscowa policja, w osobie Pana Muldgaarda.
Jak to u Chmielewskiej w zwyczaju, już od pierwszej strony utworu pękamy ze śmiechu. Kłótnie Alicjii Joanny, nietypowe i niespodziewane wydarzenia, komiczne sytuacje i co najważniejsze fantastyczny przegląd ludzkich charakterów. Bo tylko u Chmielewskiej możliwy jest taki oto zestaw. Joanna – autorka kryminałów, Alicja – architekt, Zosia- stateczna matka, Paweł – mniej stateczny syn, Ewa – oaza spokoju, Anita – porywcza dziennikarka i całe mnóstwo barwnych postaci.
Bohaterowie książki po części są autentycznymi postaciami, przedstawionymi w nieco karykaturalny sposób. Przerysowane charaktery, uwydatniające zalety i wady jak np. gościnność Alicji. Komizm sytuacji, które z pozoru wcale nie są zabawne. Miłość, zazdrość, nienawiść i cały elementarz uczuć pod jednym dachem.
Jednak wszystkie postacie występujące w utworze przyćmiewa Pan Muldgaard – duński policjant mówiący po polsku. Mówiący to za dużo powiedziane, raczej próbujący. Jego słowne pomyłki to kwintesencja i apogeum humoru Joanny Chmielewskiej. I powiem, że czytając „Wszystko czerwone” nie można nie umrzeć ze śmiechu.